poniedziałek, 19 listopada 2007

Pa pa pa w Kyoto

W miniony weekend postanowiliśmy zwiedzić Kyoto.
Kolega Greg pomógł nam zakupić wycieczkę, a o procesie zakupowym postaram sie wspomnieć później, bo warto. Rano wsiedliśmy w Shinkansena (pod koniec wycieczki został przez nas ochrzczony "szynką z serem" - idiotycznie, ale takie poczucie humoru mieliśmy). Z wszystkich atrakcji najbardziej polecam bambusowy gaj, spacer po Gion'e i miejski targ - cudowna mieszanka kolorów, smaków i dźwięków.
Zapodaliśmy sobie na prawdę napięty harmonogram, ale ze względu na Olafa od czasu do czasu robiliśmy przerwy. I tak w połowie soboty relaksowaliśmy się przez kilka minut w sklepie obuwniczym, gdzie Olaf kręcił sie po podłodze i rozciągał mięśnie, skurczone od siedzenia w wózku. Oczywiście w każdym miejscu zjednywał sobie od razu grupę japońskich wielbicielek, co powoli zaczyna nas już męczyć... Siedząc na podłodze w sklepie, gdy ja walczyłam z problemem decyzyjnym, które buty wybrać, nasz synek zaczął świadomie robić "pa pa" rączką do trzech rozanielonych japońskich ekspedientek. http://www.blogger.com/img/gl.link.gif
Podczas tej samej przerwy zauważyłam, że mam już nie tylko wyrżnięte dolne jedynki, ale również pojawia się u góry kieł. I tak w mętliku turystycznych atrakcji na szczęście ważne rzeczy nie umknęły mojej uwadze.

Po długim dniu udaliśmy się na kolację w stylu japońskim, później co po niektórzy do japońskiej łaźni, a późnej na spoczynek na futonach. Ten weekend był w 100% japoński...., po którym miło powrócić do europejskiego stylu życia.

i jeszcze foty

Brak komentarzy: